boberka |
Źrebak |
|
|
Dołączył: 14 Lip 2005 |
Posty: 36 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: Hajnówka k. Białowieży |
|
|
|
|
|
|
Wszyscy, którym o tym powiedziałam przyjęli moją miłość do konia, którego teraz opiszę, jako chwilową fanaberię i nie traktują tego poważnie.
Na tych wakacjach byłam na tygodniowym (zostałbym na dwa tygodnie, ale się rozchorowałam i miałam kilka problemów z rodzicami) rajdzie konnym. Był to mój pierwszy obóz choć jeżdżę od sześciu lat. Bardzo się bałam, szczególnie o to, czy dostanę odpowiedniego konia. I właśnie to mnie zgubiło. Ogier rasy wielkopolskiej, którego mi przydzielono, był najpiękniejszym zwierzęciem, jakiego w życiu widziałam. Ciemnogniady, z czarną jak smoła grzywą i ogonem, z błyszczącą w słońcu sierścią. Na czole jeden kosmyk grzywy śmiesznie sterczał w dziwnym kierunku. Miał malutką gwiazdkę i pęcinę na tylnej lewej nodze. Podobał mi się jego zad, jak to powiedziała jedna z moich koleżanek, jak brzoskwinka. Na dodatek jego charakter do mnie idealnie pasował i to najbardziej mnie w nim urzekło. Obsługowo był bardzo trudny. Gryzł, kopał, nie dało się do niego podejść, czyścić było go trzeba z pomocą drugiej osoby, która trzymała go za kantar. Od początku zauważyłam, że bardzo tego nie lubił. Przezywano go "ludojad" albo "killer". Kiedy na jego agresję reagowano agresją, a często się to zdarzało, odpłacał się tym samym i ze zdwojoną siłą. Potrafił wtedy nawet skakać na człowieka przednimi kopytami.
Nie uderzyłam go ani razu, chociaż mi kazali. Karciłam go raczej tylko głosem, a to dawało efekty.Starałam się być łagodna, ale stanowcza, nie rezygnowałam zanim nie osiągnęłam celu - na początku były to drobnostki, np. danie mu owsa bez żadnych kontuzji albo po prostu poklepanie go po szyi, a to naprawdę było trudne do osiągnięcia. Często zdarzało mi się o mały włos nie oberwać. Z dnia na dzień było coraz lepiej. Po kilku dniach moglam go nawet całować w chrapy i wkładać mu ręce do pyska ( ), a on nic mi nie robił, wręcz widać było, że się cieszy. Lubił też masaże, czasami podczas masowania drzemał sobie w najlepsze, pochrapywał. Pod siodłem był jak złoto, sam rwał się nawet do galopu. Raz zdarzyło mi się przy nim popełnić błąd, po prostu za mało uważałam, gdyż któraś z koleżanek mnie zagadywała, a mój tato, który przywiózł mi na obóz lekarstwa, chciał sobie ze mną i z Astkiem zrobić zdjęcie. Konik wyrwał mi wtedy z dłoni kawałek "mięcha". Widziałam pulsującą w ranie żyłę. Był zdenerwowany obecnością tak wielu osób, to ja powinnam go przepraszać. Nadal jednak nie rezygnowałam. Robiłam mu masaże, czyściłam w wolnych chwilach (chociaż byłam ograniczona tym okropnym opatrunkiem). Ostatniego dnia, w trakcie przemarszu, koń wpadł mi na elektrycznego pastucha, gdyż wystraszył się potrząsającej łańcuchem krowy. Kilka razy poraził go prąd, w końcu go uspokoiłam, zatrzymał się z szaleńczego cwału przerywanego podskokami. Wiem, że prąd mocno go skopał, gdyż nawet ja na jego grzbiecie czułam na języku mrowienie. Przeprowadziłam go przez ogrodzenie pod napięciem i pojechaliśmy dalej. Okazało się, że Astek strasznie się słania. rozsiodłaliśmy go i poprowadziłam go w ręku. Kiedy dojechaliśmy na miejsce obozowiska, rodzice poinformowali mnie o powrocie do domu. Podczas pożegnania z moim konikiem, możecie nie wierzyć, ale on płakał! Może to było tylko po to, żeby mnie jeszcze bardziej wzruszyć. Tego samego dnia siedziałam w wozie i płakałam cały wieczór. Wiedziałam, że już nigdy nie zobaczę Astka, gdyż był to koń wypożyczony z innej stadniny i przeznaczony na rychłą sprzedaż, gdyż w stadninie nie radzili sobie z nim i były naprawdę małe szanse, żeby się zmienił, gdyż miał już 7 lat. Rodzice nie pozwolili mi go kupić. Zresztą nie dziwię im się, nie mamy gdzie go trzymać, w pobliżu nie ma też pensjonatów dla koni. Odjechałam do domu, a jedyna pamiątka, jaka mi po nim pozostała, to kilka włosów z jego ogona, które mu bestialsko wyrwałam. ( )
Taka jest skrócona historia mojego obcowania z idealnym koniem. Może niektórzy z was nie doczytali jej do końca, a niektórzy mnie zrozumieli.. Na pewno jest wiele osób, które były w stanie zakochać się w koniu w tak krótkim czasie.
Niedawno dowiedziałam się, że po tym elektrycznym pastuchu miał skurcze, nie ruszał się, nie chciało mu się nawet nikomu dokuczać ( ) i moi koledzy, którzy zostali na obozie musieli masować go całą noc i cały dzień, żeby doszedł do siebie, ale już jest wszystko w porządku. Żałuję, że nie mogłam z nim wtedy być.. |
|